ChataKlimata to mój kawałek piękna
BeskidMasala jest wiochotelem – to autorska formuła dla czegoś więcej niż dom agroturystyczny. Agro brzmi jakoś zdehu. Czasem ma też ksywę ChataKlimata, w wolnym tłumaczeniu na ang. moodhut. Brzmi o niebo lepiej niż chata butikowa. W wymyślaniu Jacek jest niezły. Bawi go ZMIANA inspirowana estetyką zen. Chce tym doświadczeniem dzielić się z Wami i na odwrót – razem w dobranym towarzystwie. WZAJEMNOŚĆ jest kusząca.
W słowniku synonimów można się doliczyć sto pięćdziesiąt bliskoznaczników KUSZENIA. W Masali obowiązuje wybrany z tej liczby zestaw KUSIDEŁ, których celem jest: bajtlować, bałamucić, jednać, korcić, przekabacać, rajcować, urzekać, uwodzić, wabić, zapalać, wieść na pokuszenie… Bo kuszenie piękne jest i po to, żeby sobie nawzajem: dogadzać, troszczyć się, dopieszczać, hołubić, chuchać i doglądać. Wszak w tym życiu zapracowujemy na kolejne ;~). Kuszenie jest potrzebne, by inspirować znużone zmysły do zauważenia piękna. Gdzie? W nas samych. Przecież to we are the champions. Mądrość zen mówi: prawdziwe piękno dostrzeże ten, kto umie Nieskończoność dokończyć w duchu. Taki oto cel, rzec można strategiczny, jest sensem zaproszenia do Masali. A w tle mała, poranna kawa nad strumykiem – koniecznie w gumofilcach i stroju niedbałym, może dokonać niezłego w sercu zamieszania. I o to chodzi.
Zestaw kusideł dodatnich, oprócz wymienionych gdzieś na stronie:
- ocierające się o brzeg energetyzującym nurtem dwa potoki z dwoma wodospadkami, szum tychże, uspokajający aż nadto i skłaniający do szemrania, a nie hałasów jakiś,
- dookolny las, zarastający górującą nad nami Siwejkę, zwaną przez nas Górą Shiwejdżi, oraz Bziany Las, który mamy od północy,
- liczne lasobałamuty, w tym m.in. dorodne okazy, pohukujące tu i ówdzie, ścinające krew w żyłach relacje z życia wilczych watah terroryzujących okolice oraz dyżurnego Pana Rysia,
- możliwość potańczenia z bobrami, żeby nie wspomnieć o kumakach, salamandrach i gniewoszach plamistych, żmije zaliczamy też do kusideł dodatnich, ponieważ wychodzimy z założenia, że lepiej być dziabniętym przez naszą, swojską – polską, niż przez takiego taipana albo kobrę o dużo mówiącym przydomku one step…,
- nasze zwierzęta, które zakochują się śmiertelnie w poćciwych turystach, (niepoćciwi do nas nie przyjeżdżają),
- bezpłatny dostęp do kaprysów przyrody, a zwłaszcza monsunów, także innych artefaktów, np. grzybów, runa leśnego i tego, co na nim rośnie, storczyków na łąkach, widoków tupeciarskich łani pędzlujących nasz ogródek oraz czarnego bociana, który upodobał sobie nasz strumyk i se tu brodzi.
Z obowiązku wymieniamy listę kusideł niewystępujących oraz ujemnych:
- brak molo,
- brak dyskoteki ani żadnej rzeczy, która podobna jest,
- wertepy drogi bitej w Dolinie, którą nam Gmina bardzo chce wyasfaltować, no bo jak to nie mieć kulturalnej drogi?,
- brak deptaka ze straganami oferującymi oscypkopodobne, różowe pistolety, patyki do selfie, oraz Łemkoburgery,
- nieobecność sklepu we wsi (najbliższy jest 5 km stąd), nie ma nawet dziewczynki z zapałkami, nie mówiąc już o klubo-kawiarni z dyżurnym piwem albo remizie,
- niemanie latarni ulicznych w całych Ropkach, co powoduje ciemności jak oko wykol, za to gwieździstość jest u nas nieopisywalna,
- brak w Dolinie zasięgu systemu, o czym szerzej w menu pod hasłem ZASIĘG.